Pudrowy Dziennik
25 kwietnia 2025
Deszcz zacinał o szyby, kiedy pakowałam ostatnią walizkę. Każdy ruch był trochę mechaniczny, trochę zbyt staranny, jakby precyzja miała ukryć mój strach.
Od miesięcy wiedziałam, że ten dzień nadejdzie, ale dopiero teraz poczułam jego ciężar — przytłaczający i wyzwalający jednocześnie.
Warszawa, miasto moich porażek i pierwszych sukcesów, dzisiaj wydawała się miastem, które już mnie nie chciało. Albo może to ja przestałam chcieć jej.
Wysłużony laptop, który towarzyszył mi przez tysiące godzin kodowania, leżał teraz odłożony w kącie jak niepotrzebny rekwizyt ze starej sztuki.
Zamiast CV, miałam w plecaku szpilki i czerwone szminki.
Zamiast projektów – marzenia o miękkich poduszkach apartamentów z widokiem na pustynię.
Zamiast listów motywacyjnych – naukę tańca spojrzeniem.
Nie jestem naiwna. Wiem, że Dubaj nie jest bajką.
Wiem, że za złotymi fasadami hotelowych lobby kryją się układy i umowy pisane spojrzeniem, a nie słowem. Ale wiecie co?
Nie boję się.
Gdy dziś rano szłam przez Most Poniatowskiego, mijałam kobiety spieszące się do pracy. W czarnych płaszczach, z kawami na wynos, z telefonami przyklejonymi do ucha.
I choć jeszcze kilka miesięcy temu byłam jedną z nich, dziś patrzyłam na nie jak na duchy mojego dawnego życia.
Czułam, że wybieram siebie.
Po raz pierwszy od lat.
Na lotnisku spojrzałam na bilet: Dubaj, Emirates 2025.
Serce zabiło szybciej.
Nie dlatego, że się bałam.
Dlatego, że zaczynam coś nowego.
Coś własnego.
Komentarze
26 kwietnia 2025
Lot miałam dopiero wieczorem, ale od rana nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. W mieszkaniu pachniało kawą i kartonami — spakowałam prawie wszystko. Pozostało kilka drobiazgów, których nie chciałam zabierać: kubek z pękniętym uchem, miękki sweter z czasów studiów. Przejechałam dłonią po blacie kuchennym i przez chwilę przyszło mi do głowy, że mogłabym to wszystko zatrzymać. Ale przecież sama wybrałam drogę, z której nie było już odwrotu.
Po południu pojechałam na Pragę. Ostatni spacer ulicami, które znałam na pamięć. Mijałam witryny z szyldami w pastelowych kolorach i puste kawiarnie, w których jeszcze kilka miesięcy temu pracowałam z laptopem na kolanach. Warszawa wydawała się dziś zbyt znajoma, zbyt ciasna. Czułam, jakby miasto chciało mnie zatrzymać — jakby próbowało mówić: "Jeszcze możesz zostać." Ale ja już podjęłam decyzję.
Odebrałam walizkę z przechowalni. Taksówkarz — starszy pan o siwych wąsach — zagadał do mnie, gdy tylko zapakował bagaż do bagażnika. "Gdzie pani tak sama, z taką wielką walizką?" Zaśmiałam się cicho i odpowiedziałam: "Za granicę. Nowe życie." Pokiwał głową z dziwnym smutkiem, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
Na lotnisku czekałam długo. Ludzie wokół mnie w pośpiechu przestawiali walizki, przepychali się do odprawy. Patrzyłam na ich twarze i zastanawiałam się, ilu z nich tak naprawdę ucieka, a ilu po prostu leci na wakacje. W rękach trzymałam bilet — zwykły wydruk na cienkim papierze, a jednak miał zmienić wszystko.
Przypomniałam sobie rozmowę z agentem. Mówił, że Dubaj to miejsce, w którym spełniają się marzenia — ale nigdy nie sprecyzował, czyje dokładnie. "Będziesz pracować legalnie", powtarzał. "Będziesz mieć ochronę." A ja słuchałam, rozumiejąc każde słowo, ale ignorując każde ostrzeżenie, które próbowało się gdzieś w środku we mnie obudzić.
Kiedy ogłoszono boarding, ręce lekko mi drżały. Trzymałam paszport tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przeszłam przez bramkę, oddałam bilet, uśmiechnęłam się sztucznie do stewardessy. W samolocie miejsce przy oknie. Patrzyłam, jak Warszawa znika pod warstwą chmur. I choć wiedziałam, że powinnam czuć lęk, zamiast tego czułam ekscytację. Być może naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby móc zacząć od nowa.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie siebie kilka miesięcy później — w sukience do ziemi, z koktajlem w dłoni, z uśmiechem nauczonym, z językiem angielskim płynącym coraz pewniej z moich ust.
Czasem trzeba wsiąść do samolotu nie po to, by gdzieś dotrzeć, ale po to, by zostawić coś za sobą.
30 kwietnia 2025
Zawsze wiedziałam, że nie wszystko tutaj będzie łatwe. Ale nie sądziłam, że pierwszy raz potknę się już na starcie.
Miałam zarezerwowany apartament przez internet. Zdjęcia były jak z katalogu – widok na zatokę, marmurowe podłogi, wielkie okna. Mężczyzna, który wynajmował mieszkanie, pisał uprzejmie, wysyłał zdjęcia, oferował odbiór z lotniska. Brzmiało jak spełnienie marzeń. W rzeczywistości wszystko było inne.
Odbierał mnie drobnym samochodem, którego wnętrze pachniało wilgocią. Mówił szybko, prawie nie patrzył mi w oczy. Gdy dotarliśmy na miejsce, wiedziałam, że coś jest nie tak. Budynek był stary, z pękniętymi ścianami. Apartamentu z ogłoszenia nie było – zamiast tego pokój bez okien, bez zamka w drzwiach.
Kiedy zaprotestowałam, tylko się zaśmiał. Powiedział, że "trzeba było czytać drobne druczki" i że teraz, jeśli chcę odzyskać paszport (który poprosił o "sprawdzenie danych" przy podpisywaniu umowy), muszę "dogadać się" po swojemu.
Serce waliło mi jak szalone. Wiedziałam, że muszę się stamtąd wydostać, zanim zrobi się naprawdę niebezpiecznie.
Powiedziałam, że pójdę po gotówkę do najbliższego bankomatu. Uśmiechnął się z kpiną i powiedział: "Ale paszport zostaje." Wyszłam więc z walizką, zostawiając wszystkie inne rzeczy w tym cuchnącym pokoju. Przeszłam kilka ulic zanim zatrzymałam pierwszą lepszą taksówkę.
W motelu, do którego udało mi się dotrzeć, recepcjonista patrzył na mnie dziwnie – dziewczyna z Europy, bez dokumentów, ze zmęczonym spojrzeniem. Ale dał mi pokój. Mały, z łóżkiem skrzypiącym przy każdym ruchu i klimatyzacją, która wydawała więcej hałasu niż chłodu.
Przez całą noc leżałam na wznak, patrząc w sufit i myśląc, jak mogłam być tak naiwna. Przecież czytałam o takich historiach. Ostrzegali mnie na forach: "Nie oddawaj nikomu paszportu!" "Sprawdzaj osobiście!" A ja mimo to uwierzyłam, że mnie to nie spotka.
Teraz jestem bez paszportu, bez umowy, bez własnego kąta.
Rano poszłam na komisariat. Przesłuchali mnie chłodno, notowali fakty, dopytywali o szczegóły. Mężczyzny już nie było — podobno fałszywe ogłoszenie zniknęło jeszcze zanim zdążyłam dojechać na lotnisko. Nie spodziewam się odzyskać dokumentów. Kazali mi udać się do ambasady. Podałam sobie czas do jutra — dziś nie mam na to siły.
Mój świat zmniejszył się do rozklekotanego łóżka w motelu, plastikowego kubka z kawą i jednej torby z ubraniami, którą ściskam nocą przy sobie. Nigdy nie czułam się bardziej sama.
Ale... w dziwny sposób czuję, że muszę tu być. Że jeszcze nic nie jest przesądzone. Że jeśli przetrwam te pierwsze dni, potem będzie łatwiej.
Może prawdziwa wolność zawsze zaczyna się od chaosu.
Komentarze
5 maja 2025
Zaczynam od końca. Właściwie to wszystko tu wygląda jak początek, ale ja czuję się, jakbym musiała odbudować się z gruzu — z potłuczonych nadziei i zużytych podpasek z łazienki motelowej.
Paszport. Bez niego jestem nikim. Przez chwilę myślałam, że nie uda się go odzyskać — konsulat zareagował chłodno, jakby zgubienie tożsamości było wyrazem lenistwa albo złej woli. Ale jeden mężczyzna, starszy urzędnik z miękkim spojrzeniem i akcentem jak z filmów z lat 70., zapytał mnie cicho: „Czy pani tu sama?”. Skinęłam głową. Pomógł. Nie wiem, czy zrobił to z litości, czy z zachwytu. Może po prostu lubi widzieć kobiety wracające do życia.
Mam coś w rodzaju mieszkania. To słowo na wyrost — bardziej cela z oknem na rury klimatyzacyjne, z umywalką, która pluje na mnie co rano i cienką ścianą, przez którą słyszę, jak ktoś płacze po arabsku. Ale to moje. Moje klucze. Moje drzwi. Moja samotność.
Szukałam dziś drugiego miejsca. Czegoś bliżej centrum, bliżej życia. Muszę zacząć zarabiać. Wiem już, że Dubaj to nie jest miasto dla słabych serc. Tu albo jesteś złotą rybką w szklanym akwarium, albo planktonem.
Myślę o tym, jak to ugryźć. Jak wejść w nową wersję siebie. Znam języki. Potrafię słuchać. Potrafię wyglądać, jak trzeba. Wiem, kiedy milczeć. Może to wystarczy.
Wieczorem jadłam zupę z proszku, siedząc na podłodze. Smakowała jak przyszłość — trochę mdła, trochę gorąca, ale lepsza niż nic.
Komentarze
6 maja 2025
Nie mam doświadczenia w szukaniu pracy, która nie jest oczywista. Przez całe życie praca znajdowała mnie sama – albo przez spojrzenie, albo przez czyjąś nudę. Teraz muszę nauczyć się pytać. Prosić. A może tylko sugerować.
Znalazłam ogłoszenie w aplikacji, która wygląda jak Tinder dla dziewczyn chcących być kimś w luksusowych lobby. Uśmiechnęłam się do ekranu jak idiotka. Nie wiem jeszcze, czy kliknęłam z desperacji, czy z ciekawości. Rozmowa jutro. Mam podać tylko imię. Reszta – „zobaczymy na miejscu”.
Wyprałam dziś jedyną sukienkę, która wygląda na mniej niż zniszczoną. Suszyła się na balkonie mojego nowego mikro-mieszkania i łopotała jak flaga małego państwa, które właśnie ogłosiło niepodległość.
W międzyczasie zadzwoniła kobieta z agencji. „Szukasz czegoś na dłużej?” – zapytała. Jej głos był suchy, nie miał w sobie nic z ciepła, ale też nic z pogardy. Podała adres innego mieszkania – droższego, ale z „klimatem”. Zastanawiam się, czy klimat oznacza świeczki, czy kamery.
Zaczęłam robić notatki. Nigdy wcześniej nie miałam dziennika. Teraz to jedyna rzecz, którą kontroluję. Te słowa, ten rytm, to tempo myśli – to moje. W świecie, gdzie wszystko jest na pokaz, ja jeszcze mam coś, co chowam.
Czuję, że zaczyna się coś nowego, ale nie jestem pewna, czy to będzie wzlot, czy tylko inna forma spadania.
Komentarze
13 maja 2025
Nie pisałam, bo nie miałam na to siły. Zmieniałam twarz. A to trudniejsze niż się wydaje.
Zatrudniłam się w agencji. Nazwa brzmi jak ekskluzywne biuro podróży, ale każdy wie, czym się zajmujemy. Nikt tego nie mówi wprost. Tu, w Dubaju, wszystko jest ukryte pod warstwą połyskującej farby – im grubsza, tym bardziej oczywista prawda.
Miałam już kilku klientów. Wszyscy byli uprzejmi. Zbyt uprzejmi. Tacy, którzy całują rękę, zanim ściągną pończochy. Jeden z nich zapytał, skąd jestem, ale nie słuchał odpowiedzi. Inny płakał po wszystkim. A jeszcze inny dał mi napiwek owinięty w liścik z wersetem z Koranu.
To zmienia człowieka. Nie mówię, że zniszczyło. Ale coś się przesunęło. Jakby widzieć świat przez przyciemnione szkło: wszystko jest nadal piękne, tylko cichsze, bardziej oddalone. Nie czuję smutku. Czuję rodzaj… przezroczystości.
Widziałam siebie w witrynie sklepu z ekskluzywną bielizną – szłam chodnikiem, obok samochody za miliony i kobiety w abajach. I nagle pomyślałam: „Jestem jednym z ich sekretów”. Nie żałuję. Ale nie wiem, kim byłam jeszcze dwa tygodnie temu.
Za trzy dni mam pójść na przyjęcie. Niby to tylko kolacja, ale każda z nas wie, że takie imprezy to testy. Dla dziewczyn, dla mężczyzn, dla lojalności. Arabowie mają własne rytuały – spojrzenia, których nie rozumiem, żarty, których nie jestem pewna, czy są żartami. Nie wiem, czego się spodziewać.
Kupiłam dziś złote kolczyki, które wyglądają jak amulety. Sprzedawczyni wzięła mnie za Libankę. Uśmiechnęłam się. Czasem czuję, że jestem stworzona z kawałków różnych kobiet, które we mnie mieszkają. Warszawa, Odessa, teraz Dubaj.
Wieczorem padał deszcz. Prawdziwy deszcz – nie piasek, nie mgła. Stałam pod dachem przystanku i patrzyłam, jak moknie świat. Przez chwilę nikt na mnie nie patrzył. I chyba pierwszy raz od dawna, naprawdę byłam.
Komentarze